Albo ją w sobie masz, albo nie wiesz o co chodzi.

Właśnie się dowiedziałem, że pewien stosunkowo młody ksiądz i jego matka wylądowali pod respiratorami. COVID-19. Zazwyczaj ciężki przebieg dotyczy ludzi w podeszłym wieku, ale zdarzają się przypadki i u znacznie, znacznie młodszych, o czym boleśnie przekonała się na przykład doskonała dziennikarka Agata Puścikowska. Ona wie aż nadto dobrze, jakim koszmarem jest ta choroba.

Zagrożenie jest realne i praktycznie od samego początku przypomina się o obowiązku przestrzegania zasad reżimu sanitarnego. Dziś jesteśmy świadkami przytaczania wypowiedzi ministra Szumowskiego z samego początku epidemii (że noszenie maseczek jest zbędne) i premiera Morawieckiego z czasu, gdy rzeczywiście dane wskazywały na cofanie się epidemii (że najgorsze mamy za sobą). W moim przekonaniu jedynym efektem (mam nadzieję, że nie celem) przywoływania tych wypowiedzi jest podważenie obecnej wiarygodności obu panów.

Odbieram takie manewry jako nieuczciwe i nieprofesjonalne. Jestem przekonany, że obaj starają się od początku kryzysu epidemicznego o ochronę najcenniejszego dobra: narodu. Cały czas obaj mówili i mówią, że trzeba zachować się odpowiedzialnie, by odczuwający infekcję nie spotykali się z innymi ludźmi, a tym bardziej nie uczestniczyli w spotkaniach towarzyskich, weselach czy innych zgromadzeniach. Nie mam poczucia, by rząd mieszał ludziom w głowach. Jeśli ktoś miesza, to dziennikarze i politycy, którzy żonglują cytatami z wypowiedzi wyrwanych z kontekstu, podważając zarówno zaufanie do rządu i wydawanych przez niego regulacji, jak i stwarzając miraż bezpieczeństwa. W efekcie mamy to, co mamy.

Żeby było jasne: nie jestem zwolennikiem partii rządzącej i nie popieram wielu jej działań. Nie zajmuję się polityką. Zajmuję się natomiast moralnością tak w życiu indywidualnym jak i społecznym, w tym bioetyką. To, co obserwuję w chwili obecnej w naszym kraju to wzrost zachowań nieodpowiedzialnych (mówię o kwestii pandemii COVID-19) wśród ludzi, oraz coraz racjonalniejsze działania służb państwowych. Najlepsze rozstrzygnięcia prawne nie przezwyciężą jednak nieodpowiedzialności obywateli; ich wymuszanie odebrane byłoby natomiast jako terror i nadużycie władzy.

Sytuacja jest taka, że narażanie siebie i innych na infekcję jest jak gra w rosyjską ruletkę. Tam, gdzie nie mamy pewności co do bezpieczeństwa (np. w odniesieniu do „bezpiecznej mutacji” wirusa, rzekomo mniej groźnego), albo pewności, że wszyscy obecni są zdrowi, tam nie wolno poluzować wymogów reżimu sanitarnego.

To nie jest tylko problem Polski, co widać na zdjęciu z Placu Świętego Piotra w Watykanie, ale załączony obrazek zupełnie dobrze mógłby pochodzić z niejednego miejsca w naszym kraju. W wielu miejscach, także w niejednym kościele, ludzie nie noszą maseczek (lub przyłbic), choć mogliby. Nie interesują ich inni. Zajmują się sobą. Ponieważ nie boją się infekcji, to nie przestrzegają zarządzeń sanitarnych. Na zwróconą im uwagę nierzadko reagują agresją, żądając, by ich zostawić w spokoju. Na myśl im nie przyjdzie, że mogą być nosicielami, którzy bezwiednie rozsiewają śmiertelne zagrożenie wśród innych.

Z mojego punktu widzenia, podstawą bezpieczeństwa epidemicznego w Polsce jest odpowiedzialność osobista każdego z nas, a nie prawo. Prawo jest potrzebne, ale jeśli nie jest przestrzegane, niczego nie rozwiąże. Może wspomóc odpowiedzialność, ale jej nie zastąpi. Problem w tym, że odpowiedzialność albo się w sobie ma i wtedy nie trzeba nikomu tego tłumaczyć, albo się jej w sobie nie ma i wtedy żadne tłumaczenie nie pomoże. To jak z prawdą, o którą pytał Piłat: „Si non vis veritatem audire, nemo tibi dicere potest”.