Uważajcie, jak słuchacie

Słuchanie słuchaniu nierówne. Bywa, że mimo wysiłku w słuchanie, mimo wytężonej uwagi, głos kaznodziei usypia słuchaczy. To niekoniecznie kwestia nudnego kazania czy monotonnego sposobu mówienia. Czasem powodem jest (nie)dyspozycja dnia. Kaznodzieja o tym nie wie – widzi tylko reakcje ludzi, do których mówi. Widzi zamykające się oczy. Widzi, że śpią. I mówi mu się coraz gorzej.

Podobnie trudno mówi się, gdy spotyka się ze słuchaczami, którzy kontestują słowo. Z ambony widać, czy słuchający przyjmują, czy odrzucają przekazywane im treści. Bywa, że jeden wrogi czy „ekspresyjnie obojętny” słuchacz tak zdominuje przekaz zwrotny, że zamknie usta głoszącemu. Dosłownie odbierze mu zdolność mówienia.

Trzeba uważać, jak się słucha. Czasem kazanie jest znacznie gorsze, niż mogłoby być, tylko dlatego, że słuchacze nie dali kaznodziei szansy. Jezus mówi o sytuacji, gdy pokój podarowany odwiedzanemu domostwu wraca do udzielających go Apostołów. Tak bywa i z kazaniem, niechcianym, niesłuchanym… Odbite od zamkniętych drzwi powraca do głoszącego.

Trzeba też uważać, jak się mówi. Słuchaczowi trzeba pomóc, bo mu nie zawsze łatwo. Nieżyjący już mój proboszcz mawiał, że dobre kazanie powinno mieć świetny wstęp i doskonałe zakończenie. I jedno blisko drugiego. Sam nie trzymał się tej zasady, mówił długo, ale nikt mu tego nie miał za złe. Mówił świetnie, przynajmniej wedle moich ówczesnych standardów. Nie zmienia to faktu, że miał rację.