Któregoś razu na pewnej uczelni (wbrew pozorom to nie jest bajka, ale historia) rozgorzał spór o to, czy ktoś ma być, czy nie ma być doktorem. Praca była napisana. Recenzje, może nie entuzjastyczne, ale o ile dobrze pamiętam – były ostatecznie pozytywne. Niemniej były wątpliwości co do merytorycznej wartości przedstawionego doktoratu. Sam delikwent bronił się …tak sobie. Niektórzy wskazywali na zasługi doktoranta. W pewnym momencie jeden z profesorów wstał i przytoczył zdanie przypisywane Arystotelesowi: „Amicus Plato, amicus Socrates, sed magis amica veritas est” („Przyjacielem są mi Platon i Sokrates, ale największym przyjacielem jest prawda”). I usiadł. W głosowaniu doktorat odrzucono, zaś doktorant znienawidził owego profesora na długie lata.
Nie jest dobrze, gdy świat akademicki staje się zakładnikiem salonów, opinii publicznej i mediów. Nie jest dobrze, gdy doraźna koniunktura skłania światłych i zasłużonych profesorów do podejmowania decyzji powodowanych sympatią (lub wrogością), korzyścią lub lękiem przed jakąś stratą. Paradoksalnie, wydaje mi się, że „wielcy” są tym niebezpieczeństwem bardziej zagrożeni, bo naciski Sokratesów i Platonów wobec nich są znacznie poważniejsze. Na zwykłych, małych i nikomu nieznanych nie zwracają oni uwagi. Łatwiej takim pilnować prawdy.
Wolność akademicka ma tylko jedną granicę: prawdę. Będą jej szukać ci, którzy jej pragną. Będą jej bronić ci, którzy ją znajdą. Może jednak być tak, że ułuda bogactwa lub troski tego świata odwiodą od szukania i od wiernego trwania na straży prawdy. Oczywiście, sztandar wolności będzie nadal mocno łopotał na wietrze, szczytne hasła nadal będą rozbrzmiewać na rynku. Mędrcy będą bić brawo. A prawda – cóż, pójdzie w niepamięć, niechciana i wzgardzona.
Sapienti sat.