Spór o słowa

Wczoraj mnie zapytał skądinąd dobry człowiek, czy Eucharystię się „odprawia” czy „sprawuje”? Odpowiedziałem, że „Odprawia, sprawuje, celebruje, przewodniczy się jej, lub współodprawia czyli koncelebruje… Tak naprawdę – to walka o słowa, a pytanie jest, czy się ją kocha”. Spór o słowa, nie pierwszy i nie ostatni we wspólnocie chrześcijańskiej, który rodząc się z pewnego wyczucia (lub jego braku) niuansów językowych, prowadzi od prób wypowiedzenia serca, do utrwalenia postaw i radykalizacji stanowisk. Jednocześnie jednak prowadzi do zagubienia istoty rzeczy.

Zresztą, nie tylko o słowa się tak spieramy. Walczymy o gesty i znaki, o symbole, zawłaszczane i reinterpretowane wciąż na nowo. Paradoksalnie, z każdą kolejną batalią słowa tracą na znaczeniu, niuanse zanikają, zaś gesty, znaki i symbole zaczynają żyć własnym życiem, naszym kosztem. Za każdym razem gubimy po drodze to, co te rzeczy miały wyrażać, opisywać i chronić.

Słowa mają znaczenie. Z każdego niepotrzebnego słowa zdamy rachunek. Nawet odarte ze znaczenia mają znaczenie, choć spodlone opisują już tylko tych, co je sponiewierali, a nie sprawy, do których kiedyś się odnosiły i które miały opisywać. Jest jakimś dramatycznym paradoksem dzisiejsza dewaluacja języka, zastępowanego przez obrazy, coraz podlejszej natury zresztą również.

Wracając do pytania, od którego się wszystko zaczęło. Kiedyś było tak, że bardzo bliskoznaczne słowa niosły ze sobą odmienne znaczenia. Celebracja była czymś innym niż „odprawianie” Mszy św. Może nawet tak jest nadal, choć byłem już uczestnikiem takich „celebracji”, w których pompa i napuszenie liturgicznych gestów i symboli nie przekładało się na miłość uczestników liturgicznego wydarzenia do Jezusa obecnego w Eucharystii, co było widać po liczbie komunikujących i zachowaniach uczestników po zakończeniu liturgii. Może zatem, zamiast doszukiwania się sensów i znaczeń, wróćmy do źródeł – do miłości Pana ponad wszystko i bliźniego, jak siebie?