Apostołowie mieli za mało nawet na własne potrzeby, więc Jezusowe polecenie musiało ich zmrozić. Tym niemniej posłuchali. Przynieśli te swoje pięć chlebów, przynieśli dwie ryby. Wbrew wszystkim swoim strachom i przekonaniu, że to wszystko na nic, nakarmili tysiące i zebrali więcej ułomków, niż rozdali jedzenia.
Chronimy swój stan posiadania. Mimo iż mamy świadomość, że to za mało, by przeżyć, usiłujemy zachować nawet tę odrobinę. Cokolwiek byśmy mieli, najgorszego ze wszystkich głodów i tak to nie nasyci. Wiemy to dobrze, ale wolimy nałykać się złudzeń, niż zmierzyć się z rzeczywistością. Ta zaś jest taka, że niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Bogu.
Prorok Izajasz pyta: „Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem? I waszą pracę – na to, co nie nasyci? Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw.” Prawdziwy głód zaspokoić może tylko miłość Boga, mocniejsza niż śmierć i lęk przed nią. Problem w tym, że aby otworzyć się na nią, trzeba zaryzykować: trzeba złożyć w jej ręce wszystko, tę odrobinę, która nam daje złudzenie bezpieczeństwa, te nasze pięć chlebów i dwie ryby.