Winni są inni

Sukces ma zawsze wielu ojców i tylko porażka jest sierotą, mówi stare porzekadło. Pamiętam gościa, który najpierw zapowiadał, że coś musi zrobić (więc będzie bardzo zajęty), potem zlecał tę robotę innym (którzy i tak mieli co robić), a na koniec oznajmiał wszystkim z dumą godną Onufrego Zagłoby: „Jam to, nie chwaląc się, sprawił”. Tylko jak coś nie wyszło, to jakoś milkł przedziwnie. Wiadomo, winni są inni.

Niemal codziennie po Polsce słychać szum, że ktoś coś zrobił źle, że nie tak powiedział, że zawalił, zmarnował czy ukradł. Oczywiście, oskarżenia dotyczą zawsze kogoś z drugiej strony plemiennej barykady. Nie ma mody na samokrytykę, a tym bardziej przeprosiny; odbierane są jako przyznanie do słabości. Nuda. Znacznie ciekawsze jest zaglądanie do cudzych portfeli czy życiorysów. Co do własnych spraw, w modzie jest prezentowanie „jakości”, byle tylko nikt nie próbował przeprowadzić żadnej kontroli tej jakości. Byle wyglądało dobrze… na facebooku lub instagramie.

Staram się nie oceniać i nie szufladkować ludzi. Sam po wiele razy doświadczyłem dobrodziejstwa bycia zaszufladkowanym. W tym moim staraniu jest jeden wyjątek: dzielę ludzi na tych, którym przez gardło przechodzi „przepraszam” i tych, których na to nie stać. Nie wnikam w powody, dlaczego tacy są; zdaję sobie sprawę, że życie ich brutalnie naznaczyło i dlatego nie umieją ani tego, ani wielu innych rzeczy. Nie oceniam ich w sensie, że są dobrzy albo źli. Po prostu konstatuję: umieją lub nie umieją przeprosić, umieją lub nie przyznać się do winy. Zazwyczaj umieją również wybaczać.

Wolę być wśród takich, którzy mają tę umiejętność uznania swoich słabości. Czuję się przy nich bezpieczniej. Odnoszę też wrażenie, że są mniej skorzy – zazwyczaj – do nie rzucania oskarżeń i potępień na innych. Uznanie własnych braków i niedoskonałości daje wokół nich miejsce innym, wybrakowanym i niedoskonałym, słabym i grzesznym, którzy nie tylko chcą przemienić świat, ale którzy są gotowi zacząć tę przemianę od siebie.