Pamiętam, że gdy po raz pierwszy sięgnąłem po „Fides et ratio”, przebrnięcie przez dokument kosztowało mnie wiele wysiłku i samozaparcia. Nie miałem wyjścia. Wymogi stawiane przez wykładowców były jasne, a oni sami – bezwzględni. Zresztą, po którejś tam lekturze sam zrozumiałem, że mieli rację i potem zacząłem wymagać tego samego. Wiara i rozum muszą iść w parze, bo same nie dotrą nigdzie.
Co ciekawe, przez „wiarę” zazwyczaj rozumie się to, co ponadnaturalne – zarówno w kwestii punktu odniesienia jak i sposobu jej …przeżywania. Rozum ma się odnosić do tego, co podlega ocenie „szkiełka i oka”, czasu i miejsca. Myślę, że takie podziały, jakkolwiek mają swoje uzasadnienie, są na tyle daleko idącymi uproszczeniami, że bardziej wprowadzają w błąd niż wyjaśniają.
Wiara jest łaską, zatem jest darem Boga, który człowiek przyjął i nim żyje. Jest też sposobem postrzegania świata i ludzi, wartości i celów. Jest dalej wiara relacją pomiędzy człowiekiem a Bogiem, obejmującą praktycznie wszystkie aspekty funkcjonowania i wartościowania; w tym wymiarze przenika się ona z miłością (byciem „dla” i „z”, oraz z nadzieją, która odnosi się do wieczności jako celu ostatecznego). Jest w wierze wcale niebagatelny wymiar intelektualny, namysł rozumu odnoszący się do sposobu postrzegania i tłumaczenia rzeczywistości w jej wzajemnych związkach i wewnętrznej celowości. Stąd teologia jako nauka potrzebuje wiary jako swej duszy i rozumu – jako swego ciała.
Oświeceniowo pojmowany rozum – wbrew pozorom – też nie jest jednowymiarowy. Doświadczenie pokazuje, że rzeczywistość opisywana wyłącznie materią – a tylko to podlega szkiełku i oku – jest nadmiernie uproszczona i wyjaśnienia czynione w takim kluczu są zbyt niekompletne, by zadowolić człowieka. Dlatego tworzymy przeróżne nauki humanistyczne, poświęcone naturze człowieka i świata, w którym żyje, historii ludzkiej myśli i historii społeczeństw, zajmujemy się psychologią, muzyką i sztuką. Rozum ma swój, przyziemny obszar „wiary”, którego źródeł bez odniesienia do Boga tak naprawdę nie jest w stanie wytłumaczyć i zrozumieć.
Dramatem współczesności jest coraz mocniej rosnąca w siłę tendencja zanegowania obu skrzydeł ludzkiego rozwoju – wiary i rozumu, na rzecz doznań, przeżyć i użycia. To nie dzieje się po raz pierwszy w historii ludzkości. Jeśli piszę, że jest to dramat współczesności to dlatego, że ilekroć takie tendencje dochodziły do głosu, ogarnięta nimi cywilizacja upadała. Szkoda zatem, że dotyka to czasów współczesnych, bo to nasze czasy i nasza cywilizacja – coraz bardziej niewierząca i coraz głupsza.
Absolutnie genialne!
Znów udostępniam.
W zasadzie kluczowy i wyczerpujący głos w dyskusji, o której potrzebie był poprzedni tekst, a w sens której nie przestaję wierzyć.