Poukładane…

Bywa, że jedno spotkanie, jedna rozmowa, jedna chwila wywróci twój świat. Jeszcze przed chwilą miałeś wszystko poukładane i nagle orientujesz się, że nie masz nad życiem kontroli. Taki był wczorajszy dzień. W Warszawie ludzie protestowali przeciw noszeniu maseczek, a ja się dowiedziałem, że zamiast iść do szpitala na operację mam pozostać w domu na kwarantannie. Ludzie szli na wieczorną Mszę św. do kościoła i zobaczyli na drzwiach świątyni kartkę, że kościół zamknięty. O wszystkim zdecydowało jedno krótkie spotkanie, co do którego nikt nie przewidział, jak brzemienne będzie w konsekwencjach.

O tym, że miało się kontakt z osobą zarażoną i zarażającą z reguły dowiadujemy się poniewczasie. Co więcej, ta osoba poniewczasie dowiaduje się, że to ona była źródłem ogniska infekcji. Zaczyna się poszukiwanie ludzi, z którymi miała kontakt, niekiedy niezwykle utrudnione letnimi podróżami i wielością – niekiedy zupełnie przypadkowych – kontaktów .

Zdaję sobie sprawę, że ludzie (ja również) są zmęczeni rygorami sanitarnymi, maseczkami, ograniczeniami i ciągłym gadaniem o panującej pandemii. Przytaczają statystyki pokazujące, że nie tylko liczba zgonów nie rośnie, ale wręcz maleje. Wskazują, że odsetek przechodzących COVID-19 ciężko jest naprawdę niewielki. Zawsze mam w takich sytuacjach dylemat: jaka jest magiczna liczba? 100? 1000? Od kiedy, od ilu chorych czy umierających mam zacząć traktować daną chorobę zakaźną poważnie? Bo choć prawda jest, że na choroby serca i nowotwory choruje i umiera więcej, to jednak one zakaźne nie są.

Wyobraźmy zatem sobie scenariusz, w którym dowiedziawszy się, że miałem kontakt z osobą zarażoną SARS-CoV-2 nic o tym nie mówię mojemu chirurgowi. Przecież miałem robiony wymaz i ja jestem zdrowy (tyle że wymaz był robiony zbyt krótko po spotkaniu, by wirus mógł się rozwinąć). Jeśli sam zostałem zarażony, a tego nie wiem, zacznę zarażać w dniu operacji – nie będą o tym wiedzieli operujący mnie ludzie. Mogę spowodować powstanie ogniska w szpitalu. Wtedy odsetek ciężko chorujących mógłby wzrosnąć znacząco.

Wyobraźmy sobie scenariusz analogiczny, że wiedząc, iż lada moment mogę zacząć zarażać, nie podejmę kwarantanny, nie zamknę kościoła i wszystko będzie się toczyło jakby nigdy nic. Ależ byłby wrzask na nieodpowiedzialność katolickiego księdza, który WIEDZIAŁ, ale nic nie zrobił, nie zapobiegł, nie przeciwdziałał.

Wbrew pozorom, nałożone na nas wszystkich rygory trzymania dystansu i noszenia maseczek nie są nazbyt wysoką ceną, by ograniczyć zagrożenie. Że się nie podobają, że są uciążliwe? To oczywiste. Jestem przekonany, że nikomu nie przypadło chodzenie w maseczce w sklepie czy kościele. Lepiej jednak zgodzić się na tę niedogodność maseczki, dystansu i innych ograniczeń, niż idąc na żywioł doprowadzić do społecznej i gospodarczej katastrofy.

Jedna odpowiedź do “Poukładane…”

  1. Można wierzyć lub nie, że maseczka pomaga. Ale nawet jeśli nie wierzę, to z szacunku do drugiej osoby ją zakładam. Siedzę w Kościele obok osoby, która wiem, że ma część serca martwego (chociaż wygląda na zdrowego człowieka) i zastanawiam się co czuje gdy podczas przekazywania znaku pokoju widzi, że następnej ławce siedzi osoba, która maseczki nie założyła.

Możliwość komentowania została wyłączona.