Prawdę mówiąc, dyskusji w Polsce zbyt wiele nie widzę. Dyskusja jest formą dialogu, a więc postawy najpierw wzajemnego wysłuchania, a potem merytorycznego odniesienia się do przedstawionych tez celem wypracowania wniosków. Tymczasem nie ma ani słuchania, ani merytorycznej wymiany myśli, ani tym bardziej dążenia do wspólnych wniosków. Jeśli cokolwiek wynika z panującego wielogłosu, to kompromis zbudowany na balansie sił. Więc nie ma dialogu. Są tylko spory…
Spór nie wymaga merytorycznych odniesień. Wystarczą mu emocje. Nie trzeba nikogo wysłuchać – można go zakrzyczeć. Nie domaga się również szacunku. Ewentualny posłuch jest efektem swoistego wymuszenia. Dlatego spór, w odróżnieniu od dyskusji i dialogu, nie buduje dobra wspólnego. Nie przekłada się również na jedność społeczeństwa, ponieważ ewentualne ujednolicenie poglądów jest efektem klasycznej urawniłowki a nie wzajemnego zrozumienia.
Jakoś rozumiem, że trudno o dialog z ludźmi, którzy walcząc z wiarą chrześcijańską znieważają chrześcijan na każdym kroku, choć szacunku się dla siebie domagają. Nie rozumiem jednak i boli mnie niezmiernie, że spór zagościł na dobre również pomiędzy nami, chrześcijanami. Spieramy się o to, w jakiej postawie, w jaki sposób i z czyich rąk godzi się przyjąć Komunię świętą. W imię miłości Boga coraz częściej daje się okazywana jest nienawiść wobec ludzi, choć św. Jan wprost pisał, że „kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi”. Przestaliśmy się wzajemnie miłować. Przestaliśmy się wzajemnie szanować. Nie słuchamy siebie nawzajem. Staliśmy się sobie obcy.