Krzyż sprowokowany

Seria profanacji przetacza się przez Europę. We Francji płoną kościoły, u nas grupy aktywistów prowokują wpisywaniem świętych dla katolików symboli w znaki związane z demoralizacją seksualną. Od razu chcę zaznaczyć, że terminu „demoralizacja” używam w jego podstawowym znaczeniu: seksualność jest systematycznie pozbawiana kręgosłupa moralnego, jasnych norm i odniesień.

Jak mamy się bronić, my – chrześcijanie – przed ofensywą obcej i wrogiej nam ideologii? Siłą jej nie powstrzymamy. Zresztą, przemoc jest domeną rewolucji, a ta prędzej czy później pożera własne dzieci. „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”.

Zresztą, na chwilę obecną prawo stoi „po naszej stronie” i broni porządku – tak społecznego jak i moralnego. Przecież właśnie dlatego prowokacje mają miejsce. Gdyby obowiązujące prawo było przeciwne porządkowi moralnemu i rodzinie, będącej w jego Centrum, zamiast prowokacji mielibyśmy represje, jak tego doświadczają katolicy w krajach, gdzie wprowadzono rewolucyjny porządek prawny. Ani z prawem ani z porządkiem nie ma to wiele wspólnego, ale z bezwzględnością rządów siły – na pewno.

Tymczasem u nas jest w miarę spokojnie. Staramy się nie dać sprowokować. Mamy jednak – wielu z nas – poczucie, że potrzeba reakcji, tylko jakiej? Czy „tylko się modlić” wystarczy? W moim przekonaniu, jeżeli rozumiemy przez to głębokie, osobiste nawrócenie i pogłębienie osobistej relacji z Chrystusem – to tak, wystarczy. O ile „wystarczy” jest adekwatnym słowem w tym miejscu.